Holender we Włoszech
Był sobie malarz Caspar Adriaans van Wittel z miasta Amersfoort. Jego nauczycielem był Mathhias Withoos, któremu doskonale wychodziły ponure martwe natury. Dlaczego wspominamy o nich na włoskim blogu? Otóż Caspar dość szybko zrozumiał, że nie pasuje mu holenderski klimat i przeprowadził się do słonecznej Italii, gdzie zaczął robić karierę jako Gaspare Vanvitelli.
Gaspare (1653-1736) rozpoczął swą włoską przygodę w Rzymie. Miał wtedy zaledwie 22 lata, ale dość szybko nawiązał kontakty zawodowe i zaczął zarabiać na swojej pasji malarskiej. Na początku kopiowal obrazy dla handlarza dzieł sztuki Pellegrina Periego, jednak jego talent sprawił, że zainteresowali się nim zamożni miłośnicy sztuki. Opieka wpływowego rodu Colonna zapewniła mu warunki do pracy i rozwijania umiejętności. Potem byli inni hojni zleceniodawcy. Do Neapolu zaprosił go książę Medinaceli Luis Francisco de la Cerda, do Urbino kardynał Annibale Albani, bratanek papieża Klemensa XI.
Malarz znajdował uznanie w oczach współczesnych, więc nie brakowało mu klientów, doceniało go również środowisko artystyczne. W 1711 roku został przyjęty do rzymskiej Akademii di San Luca, dla cudzoziemca było to niemałe wyróżnienie. W późniejszych latach realizował wiele zleceń poza Rzymem, a liczne podróże po Włoszech umożliwiły mu portretowanie wielu miast, w tym Bolonię, Ferrarę, Florencję, Mediolan, Urbino czy Wenecję. Podczas podróży wykonywał setki szkiców i dokładnych rysunków, z których potem stworzył swego rodzaju katalog widoków gotowych do namalowania.
Ożenił się z Włoszką Anną Lorenzani, córką rzymskiego kolekcjonera i twórcy sztuk teatralnych. Ich syn Luigi (1700-1773) został sławnym architektem, choć ma na swym koncie również prace malarskie. Jednym z najbardziej znanych jego obrazów jest portret ojca Gaspara. Luigi stał za budową Pałacu Królewskiego w Casercie i Pałacu Królewskiego w Neapolu, rozbudową Ankony, ustabilizowaniem kopuły Bazyliki św. Piotra w Rzymie czy projektami kościołów w Sienie, Perugii, a nawet w Lizbonie. Był niezwykle pracowity i lista jego dokonań jest naprawdę imponująca. Projektował między innymi w Rzymie, Neapolu, w Bresci, w Urbino, w Loretto i w Syrakuzach. Miał wielu przyjaciół, dużo ciekawej pracy, szczęśliwe małżeństwo i kilkoro dzieci. Jego najstarszy syn Carlo (1739-1821) również był architektem i po śmierci ojca przejął jego zobowiązania przy budowie pałacu w Casercie, ma na swoim koncie także różne projekty w Neapolu. Architekturą zajmowali się też jego bracia Pietro i Francesco. Wygląda więc na to, że holenderski malarz Caspar Adriaans van Wittel zapoczątkował we Włoszech całkiem przyzwoitą dynastię artystyczną.
Artyści wyczuli zapotrzebowanie i siedli do malowania. Na początku malowano jednak według pewnej maniery. Obraz miasta czy krajobrazu nie musiał być bardzo zgodny z prawdą, chodziło raczej o oddanie atmosfery. Zdarzało się malarzom czegoś nie namalować, choć było, ale nie pasowało do kompozycji. Innym razem zmieniali proporcje, wydobywając na pierwszy plan antyczne ruiny, które pobudzały wyobraźnię i świetnie się sprzedawały na obrazach. Drobne oszustwa malarskie uchodziły im na sucho, ponieważ widownia rozsmakowała się w takich przedstawieniach, lubiła sielskie widoki z lekką dramaturgią emocjonalną.
Z czasem pojawiła się jednak potrzeba tworzenia bliżej prawdy. Już nie arkadyjskie scenki, a rzeczywiste, szczegółowe widoki, nienaginające kompozycji do wyobrażni. I tu pojawia się Gaspar van Wittel, którego północnoeuropejska skłonność do detalu, doświadczenie z perspektywą, a także znajomość architektury i optyki szczególnie predystynowały do roli wedutysty nowych czasów. Gaspar używał urządzenia zwanego camerą obscurą, dzięki której mógł robić rzuty krajobrazu na papier lub płótno i precyzyjnie odrysowywać poszczególne elementy. Aparat można było przesuwać, dodając do obrazu kolejne fragmenty krajobrazu. Weduta malowana tradycyjnie była niczym zdjęcie wykonane szerokokątnym obiektywem – nawet jeśli pokazywała dużo, wciąż była tylko jednym strzałem, jednym punktem widzenia. Malowanie z wykorzystaniem camery obscury sprawiało, że obraz rozwijał się przed widzem zupełnie tak jak prawdziwy krajobraz – oddawał rzeczywisty sposób oglądania świata, przesuwał się po horyzoncie jak ludzkie oko.
Weduty van Wittela miały walor dokumentacyjny, widać w nich jednak charakter samego malarza, który lubił na przykład kadrować swoje kompozycje tak, aby słynne budowle nie znajdowały się w centrum. Umieszczając na płótnie Zamek Świętego Anioła w Rzymie, odsuwa go na bok, a całość dopełnia życiem codziennym miasta, rzeką, łódkami, ludźmi. Robi tak na wielu obrazach, konsekwentnie wypełniając swoje obrazy zwykłym życiem świata, który maluje. Po taki sposób portretowania miast sięgną w następnych latach między innymi Antonio Canal czy Bernardo Bellotto znany jako Canaletto i doprowadzą do absolutnego mistrzostwa.
Od kwietnia do czerwca 2024 roku na Zamku Królewskim w Warszawie można oglądać włoskie weduty van Wittela pochodzących ze zbiorów prywatnych oraz z DYS44 Lampronti Gallery London. Dominują przedstawienia Rzymu i Neapolu, ale po dwie prace znajdą też miłośnicy Tivoli i Florencji.
W sekcji neapolitańskiej znajduje się tempera na pergaminie naklejona na deskę („Darsena”) oraz dwa obrazy olejne na płótnie („Grota w Posillipo” i „Riviera di Chiaia”). Rzym reprezentuje aż siedem obrazów olejnych – „Rzeka Tyber w pobliżu Porto di Ripa Grande”, „Rzeka Ryber w pobliżu Zamku Świętego Anioła” (dwie różne realizacje tego samego motywu), „Forum Romanum”, „Piazza della Bocca della Verità”, „Piazza Navona” oraz „Casino Chigi”. Tivoli to dwie realizacje pod tytułem „Stary Wodospad na rzece Aniene”, a Florencję reprezentuje „Porta Romana wraz z okolicami” i „Rzeka Arno w poblizu jazu San Niccolò” (wszystkie olej na płótnie).
Wystawa dzieł mistrza wedut będzie dostępna dla publiczności do 23 czerwca 2024 roku w Pokoju Oficerskim i Sali Gwardii Konnej Koronnej w Zamku Królewskim w Warszawie.
Malarz znajdował uznanie w oczach współczesnych, więc nie brakowało mu klientów, doceniało go również środowisko artystyczne. W 1711 roku został przyjęty do rzymskiej Akademii di San Luca, dla cudzoziemca było to niemałe wyróżnienie. W późniejszych latach realizował wiele zleceń poza Rzymem, a liczne podróże po Włoszech umożliwiły mu portretowanie wielu miast, w tym Bolonię, Ferrarę, Florencję, Mediolan, Urbino czy Wenecję. Podczas podróży wykonywał setki szkiców i dokładnych rysunków, z których potem stworzył swego rodzaju katalog widoków gotowych do namalowania.
Ożenił się z Włoszką Anną Lorenzani, córką rzymskiego kolekcjonera i twórcy sztuk teatralnych. Ich syn Luigi (1700-1773) został sławnym architektem, choć ma na swym koncie również prace malarskie. Jednym z najbardziej znanych jego obrazów jest portret ojca Gaspara. Luigi stał za budową Pałacu Królewskiego w Casercie i Pałacu Królewskiego w Neapolu, rozbudową Ankony, ustabilizowaniem kopuły Bazyliki św. Piotra w Rzymie czy projektami kościołów w Sienie, Perugii, a nawet w Lizbonie. Był niezwykle pracowity i lista jego dokonań jest naprawdę imponująca. Projektował między innymi w Rzymie, Neapolu, w Bresci, w Urbino, w Loretto i w Syrakuzach. Miał wielu przyjaciół, dużo ciekawej pracy, szczęśliwe małżeństwo i kilkoro dzieci. Jego najstarszy syn Carlo (1739-1821) również był architektem i po śmierci ojca przejął jego zobowiązania przy budowie pałacu w Casercie, ma na swoim koncie także różne projekty w Neapolu. Architekturą zajmowali się też jego bracia Pietro i Francesco. Wygląda więc na to, że holenderski malarz Caspar Adriaans van Wittel zapoczątkował we Włoszech całkiem przyzwoitą dynastię artystyczną.
Weduta, czyli miejska widokówka
To oczywiście spore uproszczenie, ale najkrócej mówiąc, weduty dawniej rzeczywiście pełniły funkcję widokówki, wspomnienia z podróży. Żeby zrozumieć fenomen malarskich miejskich widoków, trzeba się odwołać do Grand Tour, wielkiej podróży, podczas której zwiedzano pół Europy, a Włochy stanowiły obowiązkowy punkt programu. Uprawiana od stuleci, szczyt popularności przeżywała w XVII i XVIII wieku. Na początku była to podróż formacyjna, wysyłano w nią chłopców, by poznali świat, zrozumieli, jak wygląda i jak funkcjonuje. Z czasem Grand Tour stała się modna i zaczęli w nią wyruszać ludzie dojrzali, na szlakach pojawiły się kobiety, po wrażenia podróżne sięgali też artyści. A co zobaczyli, to chcieli potem uwiecznić na płótnach. Bo im większa była moda na podróże po Europie, tym większym zainteresowaniem cieszyły się obrazy ukazujące zwiedzane miejsca. Widoczki wisiały w bogatych salonach, budziły wspomnienia u tych, którzy widzieli je na żywo, a także podsycały marzenie o wyjeździe wśród tych, którzy ich nie znali.Artyści wyczuli zapotrzebowanie i siedli do malowania. Na początku malowano jednak według pewnej maniery. Obraz miasta czy krajobrazu nie musiał być bardzo zgodny z prawdą, chodziło raczej o oddanie atmosfery. Zdarzało się malarzom czegoś nie namalować, choć było, ale nie pasowało do kompozycji. Innym razem zmieniali proporcje, wydobywając na pierwszy plan antyczne ruiny, które pobudzały wyobraźnię i świetnie się sprzedawały na obrazach. Drobne oszustwa malarskie uchodziły im na sucho, ponieważ widownia rozsmakowała się w takich przedstawieniach, lubiła sielskie widoki z lekką dramaturgią emocjonalną.
Z czasem pojawiła się jednak potrzeba tworzenia bliżej prawdy. Już nie arkadyjskie scenki, a rzeczywiste, szczegółowe widoki, nienaginające kompozycji do wyobrażni. I tu pojawia się Gaspar van Wittel, którego północnoeuropejska skłonność do detalu, doświadczenie z perspektywą, a także znajomość architektury i optyki szczególnie predystynowały do roli wedutysty nowych czasów. Gaspar używał urządzenia zwanego camerą obscurą, dzięki której mógł robić rzuty krajobrazu na papier lub płótno i precyzyjnie odrysowywać poszczególne elementy. Aparat można było przesuwać, dodając do obrazu kolejne fragmenty krajobrazu. Weduta malowana tradycyjnie była niczym zdjęcie wykonane szerokokątnym obiektywem – nawet jeśli pokazywała dużo, wciąż była tylko jednym strzałem, jednym punktem widzenia. Malowanie z wykorzystaniem camery obscury sprawiało, że obraz rozwijał się przed widzem zupełnie tak jak prawdziwy krajobraz – oddawał rzeczywisty sposób oglądania świata, przesuwał się po horyzoncie jak ludzkie oko.
Weduty van Wittela miały walor dokumentacyjny, widać w nich jednak charakter samego malarza, który lubił na przykład kadrować swoje kompozycje tak, aby słynne budowle nie znajdowały się w centrum. Umieszczając na płótnie Zamek Świętego Anioła w Rzymie, odsuwa go na bok, a całość dopełnia życiem codziennym miasta, rzeką, łódkami, ludźmi. Robi tak na wielu obrazach, konsekwentnie wypełniając swoje obrazy zwykłym życiem świata, który maluje. Po taki sposób portretowania miast sięgną w następnych latach między innymi Antonio Canal czy Bernardo Bellotto znany jako Canaletto i doprowadzą do absolutnego mistrzostwa.
Włoskie widoki w Warszawie
Van Wittel pozostawił po sobie imponujący dorobek złożony z rysunków i obrazów. Można je dziś oglądać w wielu muzeach w Rzymie, Neapolu czy Florencji. W Muzeum Narodowym w Warszawie znajduje się jedna rzymska weduta Gaspara „Widok Rzymu z Villa Medici”.Od kwietnia do czerwca 2024 roku na Zamku Królewskim w Warszawie można oglądać włoskie weduty van Wittela pochodzących ze zbiorów prywatnych oraz z DYS44 Lampronti Gallery London. Dominują przedstawienia Rzymu i Neapolu, ale po dwie prace znajdą też miłośnicy Tivoli i Florencji.
W sekcji neapolitańskiej znajduje się tempera na pergaminie naklejona na deskę („Darsena”) oraz dwa obrazy olejne na płótnie („Grota w Posillipo” i „Riviera di Chiaia”). Rzym reprezentuje aż siedem obrazów olejnych – „Rzeka Tyber w pobliżu Porto di Ripa Grande”, „Rzeka Ryber w pobliżu Zamku Świętego Anioła” (dwie różne realizacje tego samego motywu), „Forum Romanum”, „Piazza della Bocca della Verità”, „Piazza Navona” oraz „Casino Chigi”. Tivoli to dwie realizacje pod tytułem „Stary Wodospad na rzece Aniene”, a Florencję reprezentuje „Porta Romana wraz z okolicami” i „Rzeka Arno w poblizu jazu San Niccolò” (wszystkie olej na płótnie).
Wystawa dzieł mistrza wedut będzie dostępna dla publiczności do 23 czerwca 2024 roku w Pokoju Oficerskim i Sali Gwardii Konnej Koronnej w Zamku Królewskim w Warszawie.
Magdalena Giedrojć
Zobacz także: