Donato Carrisi: Zło nigdy nie jest absolutne, tak samo jak dobro
– Gdy studiowałem kryminologię, wiele dowiedziałem się o seryjnych mordercach. Pracę dyplomową napisałem o Luigim Chiatti, zwanym potworem z Foligno. W bohaterze „Jestem otchłanią” jest wiele z Chiattiego. Podczas procesu wychodziły na jaw informacje o tym, co działo się w jego dzieciństwie, o przemocy, której doświadczył – opowiada Donato Carrisi, autor bestsellerowych thrillerów i odnoszący sukcesy reżyser. Do kin wszedł właśnie film, który Carrisi zrealizował według swojej powieści pt. „Jestem otchłanią”. Bohaterem jest człowiek, który zajmuje się zbieraniem śmieci, człowiek pełen tajemnic, który czyha w ukryciu na swoje ofiary.
15 lat temu miała premierę książka pt. „Zaklinacz”. Odniosła kolosalny sukces. To był początek pana drogi jako twórcy bestsellerowych thrillerów. Co się zmieniło od tamtego czasu?
Całe moje życie się zmieniło. Wiele rzeczy wydarzyło się dzięki moim książkom. „Zaklinacz” to na początku był scenariusz filmu, ale nikt nie chciał go nakręcić. Zrobiłem więc z tego książkę, choć gdy się do tego zabrałem, nie wydawało mi się to wcale proste. Wszedłem na zupełnie nowy dla mnie teren. Wcześniej pisałem scenariusze, sztuki teatralne, artykuły. Postawiłem jednak na swoim. Czytelnikom spodobało się to, co piszę, i tak to się toczy. Jestem przede wszystkim opowiadaczem historii – robię to w książkach i w kinie.
Zrobił pan już trzy filmy na podstawie swoich powieści. Czy przyjdzie czas na „Zaklinacza”? Zaraz porozmawiamy o „Jestem otchłanią”, nowym pana filmie.
Nic nie mogę na temat „Zaklinacza” teraz powiedzieć. O „Jestem otchłanią” – chętnie.
Thrillery czy kryminały? Jak określi pan swoje książki? Może da się używać tych terminów wymiennie?
Thrillery. W nich liczą się niespodziewane zwroty akcji, suspens, zaskakiwanie czytelnika. To też zawieszenia akcji, tzw. cliffhangery, gdy stawia się bohaterów w bardzo trudnej sytuacji. Sam czasem siebie zaskakuję. Gdy zrobiłem adaptację swojej powieści „Dziewczyna we mgle”, chodziłem do kin, żeby zobaczyć, jak reaguje publiczność. Siadałem z tyłu i obserwowałem. Gdy pod koniec dochodzi do rozwiązania tajemnicy, przez publiczność przechodził szmer zaskoczenia, takie „ooooo….!”. To daje satysfakcję. Właśnie, filmowe thrillery trzeba oglądać w kinie. „Jestem otchłanią” zdecydowanie też. W domu, na kanapie nie czuje się tego niezwykłego klimatu.
„Jestem otchłanią” to film inny od poprzednich, bez gwiazd. Książka też jest inna. Bezimienni bohaterowie, bardzo precyzyjnie opisane miejsca akcji, czyli jezioro Como i jego okolice, jakże inne od tego, co znamy z kolorowych pocztówek i przewodników.
Książkę zacząłem pisać w czasie pandemii. Doświadczyłem wtedy mocnego poczucia samotności, tak jak jej bohaterowie. Wcześniej przez trzy lata zbierałem materiały, a gdy zasiadłem do pracy, był marzec 2020 r. I wydarzyło się coś, czego nikt się nie spodziewał. Zostaliśmy zamknięci, oddzieleni. Gdyby nie było pandemii, może ta książka byłaby inna. Jest w niej dużo o samotności, o jej istocie i o tym, że bardzo często zdarza się, że prawdziwe zło jest w nas, nie na zewnątrz. Trzy główne postaci pozostały bezimienne, a nigdy tak się nie działo w moich książkach. Są bardzo wyraźne. Ich drogi się krzyżują, są zanurzeni w tej samej historii. Anonimowość postaci daje dodatkowe pole do tego, by im współczuć.
Sprzątający mężczyzna, dziewczynka z fioletowym kosmykiem, łowczyni much… Każdy z nich nosi w sobie zło i dobro. Seryjny morderca, dziewczyna z dobrego domu, kobieta pomagająca ofiarom przemocy. I wszyscy budzą współczucie.
Właśnie, zrobił pan rzecz ciekawą, współczujemy – czytając książkę i oglądając film – seryjnemu mordercy.
Świat czarno-biały jest nudny. Wolę odcienie szarości. W tej historii wszyscy zasługują na współczucie. Zło nigdy nie jest absolutne, tak samo jak dobro. Rewolucyjne w tym thrillerze jest to, że w jego centrum pojawia się dobro. Seryjny morderca ratuje życie, to akt miłości. Publiczność może być skonsternowana. Są tu dwie historie – jedna, która rozgrywa się na ekranie, i ta druga, biegnąca w tle, która jest jak otchłań i powoli otwiera się przed widzem. Nie ma tu scen makabrycznych, morderstwa rozgrywają się poza oczami widzów. Widzimy przygotowania i to, co zdarza się potem. Proces uwodzenia ofiary przez seryjnego mordercę i zacieranie śladów.
Zło zatacza koło – to zdanie wybrzmiewa pod koniec „Jestem otchłanią”.
Na początku zawsze jest człowiek, który doświadcza zła, przemocy i przekazuje je dalej. Każdy z bohaterów filmu doświadczył przemocy. By pokazać proces powracania zła, musiałem opowiedzieć całą historię seryjnego mordercy, od jego pełnego mroku dzieciństwa.
Pod koniec książki „Jestem otchłanią” czytamy: „Opowiedziane tu historie zainspirowane są rzeczywistymi wydarzeniami”. Jakie to były wydarzenia?
Gdy studiowałem kryminologię, wiele dowiedziałem się o seryjnych mordercach. Pracę dyplomową napisałem o Luigim Chiatti, zwanym potworem z Foligno. W bohaterze „Jestem otchłanią” jest wiele z Chiattiego. Podczas procesu wychodziły na jaw informacje o tym, co działo się w jego dzieciństwie, o przemocy, której doświadczył. Wszyscy, którzy obserwowali proces, zaczynali mu współczuć, choć dopuścił się strasznych zbrodni i był z nich dumny. Natura człowieka jest bardzo złożona. Tak jak w „Jestem otchłanią”, ktoś może być potworem w oczach prawie wszystkich ludzi, a dla jednej, jedynej osoby będzie bohaterem. Inspiracją do postaci łowczyni much była pani z Mediolanu, matka pięciorga dzieci. Poznałem ją, gdy zgłębiałem temat przemocy. Mąż znęcał się nad tą kobietą przez dziesięciolecia, bił tak, żeby nie było śladów. Zostawiła go, gdy miała 70 lat; wtedy dzieci, poza jedną córką, odwróciły się od niej.
Czy opowieści o usypiaczu dzieci, Pietro Gerberze, też są inspirowane prawdziwymi wydarzeniami? Niedawno w Polsce ukazał się przekład drugiej książki, w której jest on bohaterem, „Dom bez wspomnień”.
Gdy mój starszy syn był jeszcze bardzo mały, miał dużą pluszową żyrafę. Miała na imię Rafaella. Pokazywał na nią i wołał: „Ella, ella, ella!”. Myśleliśmy, że tak skraca jej imię. Było jednak inaczej. Mówił „è là! è là!” (jest tam, jest tam). Nie wiemy, co widział. Tak rodzą się historie. Jest też oczywiście dużo pracy, przygotowań, dokumentacji.
Jest pan wymagającym reżyserem?
Wchodzę na plan przygotowany. Dużo rozmawiam z aktorami i ekipą. Podczas pracy nad „Jestem otchłanią” bardzo trudna praca przypadła w udziale młodemu, bardzo zdolnemu aktorowi, który zagrał sprzątającego mężczyznę. Przez dziewięć tygodni przebywał w izolacji. Nie mógł kontaktować się z nikim z ekipy. Zabrałem mu telefon, mieszkał sam w pokoju. Chciałem, żeby doświadczył tej przejmującej samotności, która była udziałem jego bohatera. Przychodził pierwszy na plan, bo długo trwała charakteryzacja, i ostatni wracał do hotelu, ponieważ trzeba było mu zdjąć charakteryzację. Myślę, że ten jego trud się opłacił.
Czego pan boi się najbardziej?
Wielu rzeczy. Gdybym nie poznał smaku strachu, nie mógłbym o nim pisać.
Jakie książki czyta pan najchętniej?
Czytam dużo, bardzo dużo. Jeśli chodzi o thrillery, to książki Stephena Kinga, ale nie chciałbym się z nim nigdy spotkać, usłyszeć jego głosu na żywo. Kiedyś rozmawiałem z jednym z moich ulubionych pisarzy i nigdy więcej nie popełnię tego błędu. Gdy potem czytałem jego książki, słyszałem jego głos, nie mogłem już sobie wyobrazić głosów bohaterów.
Rozmawiała Beata Zatońska
15 lat temu miała premierę książka pt. „Zaklinacz”. Odniosła kolosalny sukces. To był początek pana drogi jako twórcy bestsellerowych thrillerów. Co się zmieniło od tamtego czasu?
Całe moje życie się zmieniło. Wiele rzeczy wydarzyło się dzięki moim książkom. „Zaklinacz” to na początku był scenariusz filmu, ale nikt nie chciał go nakręcić. Zrobiłem więc z tego książkę, choć gdy się do tego zabrałem, nie wydawało mi się to wcale proste. Wszedłem na zupełnie nowy dla mnie teren. Wcześniej pisałem scenariusze, sztuki teatralne, artykuły. Postawiłem jednak na swoim. Czytelnikom spodobało się to, co piszę, i tak to się toczy. Jestem przede wszystkim opowiadaczem historii – robię to w książkach i w kinie.
Zrobił pan już trzy filmy na podstawie swoich powieści. Czy przyjdzie czas na „Zaklinacza”? Zaraz porozmawiamy o „Jestem otchłanią”, nowym pana filmie.
Nic nie mogę na temat „Zaklinacza” teraz powiedzieć. O „Jestem otchłanią” – chętnie.
Thrillery czy kryminały? Jak określi pan swoje książki? Może da się używać tych terminów wymiennie?
Thrillery. W nich liczą się niespodziewane zwroty akcji, suspens, zaskakiwanie czytelnika. To też zawieszenia akcji, tzw. cliffhangery, gdy stawia się bohaterów w bardzo trudnej sytuacji. Sam czasem siebie zaskakuję. Gdy zrobiłem adaptację swojej powieści „Dziewczyna we mgle”, chodziłem do kin, żeby zobaczyć, jak reaguje publiczność. Siadałem z tyłu i obserwowałem. Gdy pod koniec dochodzi do rozwiązania tajemnicy, przez publiczność przechodził szmer zaskoczenia, takie „ooooo….!”. To daje satysfakcję. Właśnie, filmowe thrillery trzeba oglądać w kinie. „Jestem otchłanią” zdecydowanie też. W domu, na kanapie nie czuje się tego niezwykłego klimatu.
„Jestem otchłanią” to film inny od poprzednich, bez gwiazd. Książka też jest inna. Bezimienni bohaterowie, bardzo precyzyjnie opisane miejsca akcji, czyli jezioro Como i jego okolice, jakże inne od tego, co znamy z kolorowych pocztówek i przewodników.
Książkę zacząłem pisać w czasie pandemii. Doświadczyłem wtedy mocnego poczucia samotności, tak jak jej bohaterowie. Wcześniej przez trzy lata zbierałem materiały, a gdy zasiadłem do pracy, był marzec 2020 r. I wydarzyło się coś, czego nikt się nie spodziewał. Zostaliśmy zamknięci, oddzieleni. Gdyby nie było pandemii, może ta książka byłaby inna. Jest w niej dużo o samotności, o jej istocie i o tym, że bardzo często zdarza się, że prawdziwe zło jest w nas, nie na zewnątrz. Trzy główne postaci pozostały bezimienne, a nigdy tak się nie działo w moich książkach. Są bardzo wyraźne. Ich drogi się krzyżują, są zanurzeni w tej samej historii. Anonimowość postaci daje dodatkowe pole do tego, by im współczuć.
Sprzątający mężczyzna, dziewczynka z fioletowym kosmykiem, łowczyni much… Każdy z nich nosi w sobie zło i dobro. Seryjny morderca, dziewczyna z dobrego domu, kobieta pomagająca ofiarom przemocy. I wszyscy budzą współczucie.
Właśnie, zrobił pan rzecz ciekawą, współczujemy – czytając książkę i oglądając film – seryjnemu mordercy.
Świat czarno-biały jest nudny. Wolę odcienie szarości. W tej historii wszyscy zasługują na współczucie. Zło nigdy nie jest absolutne, tak samo jak dobro. Rewolucyjne w tym thrillerze jest to, że w jego centrum pojawia się dobro. Seryjny morderca ratuje życie, to akt miłości. Publiczność może być skonsternowana. Są tu dwie historie – jedna, która rozgrywa się na ekranie, i ta druga, biegnąca w tle, która jest jak otchłań i powoli otwiera się przed widzem. Nie ma tu scen makabrycznych, morderstwa rozgrywają się poza oczami widzów. Widzimy przygotowania i to, co zdarza się potem. Proces uwodzenia ofiary przez seryjnego mordercę i zacieranie śladów.
Zło zatacza koło – to zdanie wybrzmiewa pod koniec „Jestem otchłanią”.
Na początku zawsze jest człowiek, który doświadcza zła, przemocy i przekazuje je dalej. Każdy z bohaterów filmu doświadczył przemocy. By pokazać proces powracania zła, musiałem opowiedzieć całą historię seryjnego mordercy, od jego pełnego mroku dzieciństwa.
Pod koniec książki „Jestem otchłanią” czytamy: „Opowiedziane tu historie zainspirowane są rzeczywistymi wydarzeniami”. Jakie to były wydarzenia?
Gdy studiowałem kryminologię, wiele dowiedziałem się o seryjnych mordercach. Pracę dyplomową napisałem o Luigim Chiatti, zwanym potworem z Foligno. W bohaterze „Jestem otchłanią” jest wiele z Chiattiego. Podczas procesu wychodziły na jaw informacje o tym, co działo się w jego dzieciństwie, o przemocy, której doświadczył. Wszyscy, którzy obserwowali proces, zaczynali mu współczuć, choć dopuścił się strasznych zbrodni i był z nich dumny. Natura człowieka jest bardzo złożona. Tak jak w „Jestem otchłanią”, ktoś może być potworem w oczach prawie wszystkich ludzi, a dla jednej, jedynej osoby będzie bohaterem. Inspiracją do postaci łowczyni much była pani z Mediolanu, matka pięciorga dzieci. Poznałem ją, gdy zgłębiałem temat przemocy. Mąż znęcał się nad tą kobietą przez dziesięciolecia, bił tak, żeby nie było śladów. Zostawiła go, gdy miała 70 lat; wtedy dzieci, poza jedną córką, odwróciły się od niej.
Czy opowieści o usypiaczu dzieci, Pietro Gerberze, też są inspirowane prawdziwymi wydarzeniami? Niedawno w Polsce ukazał się przekład drugiej książki, w której jest on bohaterem, „Dom bez wspomnień”.
Gdy mój starszy syn był jeszcze bardzo mały, miał dużą pluszową żyrafę. Miała na imię Rafaella. Pokazywał na nią i wołał: „Ella, ella, ella!”. Myśleliśmy, że tak skraca jej imię. Było jednak inaczej. Mówił „è là! è là!” (jest tam, jest tam). Nie wiemy, co widział. Tak rodzą się historie. Jest też oczywiście dużo pracy, przygotowań, dokumentacji.
Jest pan wymagającym reżyserem?
Wchodzę na plan przygotowany. Dużo rozmawiam z aktorami i ekipą. Podczas pracy nad „Jestem otchłanią” bardzo trudna praca przypadła w udziale młodemu, bardzo zdolnemu aktorowi, który zagrał sprzątającego mężczyznę. Przez dziewięć tygodni przebywał w izolacji. Nie mógł kontaktować się z nikim z ekipy. Zabrałem mu telefon, mieszkał sam w pokoju. Chciałem, żeby doświadczył tej przejmującej samotności, która była udziałem jego bohatera. Przychodził pierwszy na plan, bo długo trwała charakteryzacja, i ostatni wracał do hotelu, ponieważ trzeba było mu zdjąć charakteryzację. Myślę, że ten jego trud się opłacił.
Czego pan boi się najbardziej?
Wielu rzeczy. Gdybym nie poznał smaku strachu, nie mógłbym o nim pisać.
Jakie książki czyta pan najchętniej?
Czytam dużo, bardzo dużo. Jeśli chodzi o thrillery, to książki Stephena Kinga, ale nie chciałbym się z nim nigdy spotkać, usłyszeć jego głosu na żywo. Kiedyś rozmawiałem z jednym z moich ulubionych pisarzy i nigdy więcej nie popełnię tego błędu. Gdy potem czytałem jego książki, słyszałem jego głos, nie mogłem już sobie wyobrazić głosów bohaterów.
Rozmawiała Beata Zatońska
Donato Carrisi ma na swoim kącie kilkanaście bestsellerowych thrillerów. To m.in. „Zaklinacz”, „Dom bez wspomnień”, „Dziewczyna we mgle”, „W labiryncie”, „Łowca cieni”, „Trybunał dusz”, „Władca ciemności”. Zrealizował trzy filmy na podstawie własnych powieści: „Dziewczyna we mgle” (2017) z Jeanem Reno i Tonim Servillo, „W labiryncie” (2019) z Dustinem Hoffmanem i Tonim Servillo oraz „Jestem otchłanią” (2022).
Film „Jestem otchłanią” miał premierę 5 maja 2023 r. Dystrybutorem jest Best Film. Zagrali: Michaela Cescon, Gabriel Montesi oraz Sara Ciocca.
Książkę „Jestem otchłanią” w tłumaczeniu Anny Osmólskiej-Mętrak wydało wydawnictwo Albatros.
Film „Jestem otchłanią” miał premierę 5 maja 2023 r. Dystrybutorem jest Best Film. Zagrali: Michaela Cescon, Gabriel Montesi oraz Sara Ciocca.
Książkę „Jestem otchłanią” w tłumaczeniu Anny Osmólskiej-Mętrak wydało wydawnictwo Albatros.