Cała prawda o mieszkańcach Włoch
Polacy lubią cukierkowe oblicze Włoch, więc chętnie sięgają po książki opisujące dolce vita i dolce farniente. Ma być skuter, gelato i cappuccino. Ewentualne problemy powinny być nieduże, a ich rozwiązanie lekkie jak piórko, żeby się człowiek nie zmęczył przy czytaniu. W końcu to Włochy. Miłość, słońce i lenistwo.
Na szczęście zdarzają się książki, przy których można się trochę zmęczyć, a nawet zamyślić i zasmucić. Dają wiedzę, a nie tylko przyjemne złudzenie, że jest bosko. Przypominają, że życie pod cieplejszym skrawkiem nieba nie zawsze jest przyjemne i radosne. Dotykają trudnych tematów, nierozwiązywalnych problemów, bolesnych diagnoz.
Taka jest właśnie książka Johna Hoopera „Włosi”. Wnikliwa i wyważona, daleka od cukierkowej słodyczy. John Hooper jest Brytyjczykiem, więc patrzy na Włochy z zewnątrz. Paradoksalnie może właśnie z tego powodu widzi więcej, łatwiej mu się zdystansować wobec wielu zjawisk. Wiedzę ma potężną, zdobywał ją w czasie wielu lat pracy jako korespondent we Włoszech, między innymi dla „The Economist” i „The Guardian”. Ma zmysł obserwacyjny i umiejętność wyciągania wniosków. Nie przemyka po powierzchni problemów, stara się je zobaczyć od środka, czasami wnikając naprawdę daleko i głęboko. Odwołuje się do zawiłej historii Włoch, w niej upatrując przyczyn wielu kłopotów współczesnych Włochów.
No właśnie, Włochów. To nie jest opowieść o państwie, ustroju i władzy. To opowieść o ludziach, którzy tworzą Włochy, o ich wadach i zaletach, radościach i smutkach. To próba zrozumienia, dlaczego Włosi są tacy, jacy są, co tkwi w ich duszach, co tworzy ich charaktery. Władza oczywiście też musiała się znaleźć w tej opowieści, jest mafia, terroryzm, zawiłości włoskiego prawa i szaleństwa włoskiej polityki, wszystko to jednak zostało wplecione w opowieść o ludziach. Ludziach, których tożsamość wyznaczana jest także przez religię, sport czy relacje rodzinne.
Nie da się tej książki streścić, szkoda ją zamykać w kilku pikantnych cytatach. Trzeba przeczytać, a potem do niej wracać i przypominać sobie słowa Hoopera. To rzecz tak gęsta treściowo, że jedno szybkie czytanie nie satysfakcjonuje, zbyt wiele rzeczy wtedy umyka uwadze i pamięci.
Niepokojący jest dla mnie smutny ton tej opowieści o Włochach. Wiem, że życie nie wygląda tak jak w reklamach, ale trudno mi uzgodnić wersje z książki i z moich obserwacji podczas licznych pobytów we Włoszech. Nie mam powodów, by nie wierzyć autorowi, zapewne bycie turystką nie daje mi tak szerokiego oglądu sytuacji, chcę jednak wierzyć, że Włosi w głębi duszy nie są tak ciemnoszarzy, z piętnem trudnej historii i nie łatwiejszej teraźniejszości. Znam też Włochy znacznie pogodniejsze niż przedstawione w książce. Traktuję książkę Hoopera jako swego rodzaju obciążnik, by nie odlecieć z zachwytu nad zbyt ładnym krajem, zbyt ciepłą pogodą i zbyt smacznym jedzeniem. Wszyscy miłośnicy Włoch mają tę skłonność, by od czasu do czasu zatracić się w wielkim pięknie, tracąc kontakt z ziemią. „Włosi” Johna Hoopera przytrzymują przy ziemi i wyrównują oddech, czyszczą różowe filtry. Nic nie stoi jednak na przeszkodzie, byśmy po jej przeczytaniu próbowali znów odnaleźć włoski zachwyt, bogatsi o nową wiedzę o Włochach.
Na szczęście zdarzają się książki, przy których można się trochę zmęczyć, a nawet zamyślić i zasmucić. Dają wiedzę, a nie tylko przyjemne złudzenie, że jest bosko. Przypominają, że życie pod cieplejszym skrawkiem nieba nie zawsze jest przyjemne i radosne. Dotykają trudnych tematów, nierozwiązywalnych problemów, bolesnych diagnoz.
Taka jest właśnie książka Johna Hoopera „Włosi”. Wnikliwa i wyważona, daleka od cukierkowej słodyczy. John Hooper jest Brytyjczykiem, więc patrzy na Włochy z zewnątrz. Paradoksalnie może właśnie z tego powodu widzi więcej, łatwiej mu się zdystansować wobec wielu zjawisk. Wiedzę ma potężną, zdobywał ją w czasie wielu lat pracy jako korespondent we Włoszech, między innymi dla „The Economist” i „The Guardian”. Ma zmysł obserwacyjny i umiejętność wyciągania wniosków. Nie przemyka po powierzchni problemów, stara się je zobaczyć od środka, czasami wnikając naprawdę daleko i głęboko. Odwołuje się do zawiłej historii Włoch, w niej upatrując przyczyn wielu kłopotów współczesnych Włochów.
No właśnie, Włochów. To nie jest opowieść o państwie, ustroju i władzy. To opowieść o ludziach, którzy tworzą Włochy, o ich wadach i zaletach, radościach i smutkach. To próba zrozumienia, dlaczego Włosi są tacy, jacy są, co tkwi w ich duszach, co tworzy ich charaktery. Władza oczywiście też musiała się znaleźć w tej opowieści, jest mafia, terroryzm, zawiłości włoskiego prawa i szaleństwa włoskiej polityki, wszystko to jednak zostało wplecione w opowieść o ludziach. Ludziach, których tożsamość wyznaczana jest także przez religię, sport czy relacje rodzinne.
Nie da się tej książki streścić, szkoda ją zamykać w kilku pikantnych cytatach. Trzeba przeczytać, a potem do niej wracać i przypominać sobie słowa Hoopera. To rzecz tak gęsta treściowo, że jedno szybkie czytanie nie satysfakcjonuje, zbyt wiele rzeczy wtedy umyka uwadze i pamięci.
Niepokojący jest dla mnie smutny ton tej opowieści o Włochach. Wiem, że życie nie wygląda tak jak w reklamach, ale trudno mi uzgodnić wersje z książki i z moich obserwacji podczas licznych pobytów we Włoszech. Nie mam powodów, by nie wierzyć autorowi, zapewne bycie turystką nie daje mi tak szerokiego oglądu sytuacji, chcę jednak wierzyć, że Włosi w głębi duszy nie są tak ciemnoszarzy, z piętnem trudnej historii i nie łatwiejszej teraźniejszości. Znam też Włochy znacznie pogodniejsze niż przedstawione w książce. Traktuję książkę Hoopera jako swego rodzaju obciążnik, by nie odlecieć z zachwytu nad zbyt ładnym krajem, zbyt ciepłą pogodą i zbyt smacznym jedzeniem. Wszyscy miłośnicy Włoch mają tę skłonność, by od czasu do czasu zatracić się w wielkim pięknie, tracąc kontakt z ziemią. „Włosi” Johna Hoopera przytrzymują przy ziemi i wyrównują oddech, czyszczą różowe filtry. Nic nie stoi jednak na przeszkodzie, byśmy po jej przeczytaniu próbowali znów odnaleźć włoski zachwyt, bogatsi o nową wiedzę o Włochach.
Magdalena Giedrojć