„Fuocoammare. Morze w ogniu” i „Wielki przypływ”
Od 2 września w naszych kinach „Fuocoammare. Morze w ogniu”, film dokumentalny Gianfranco Rosiego („Rzymska aureola”), który został nagrodzony Złotym Niedźwiedziem na tegorocznym Berlinale. Reżyser spędził wiele miesięcy na położonej na Morzu Śródziemnym wysepce Lampedusie, do której brzegów regularnie przybijają łodzie z uchodźcami. Często bywa, że na pokładach służby ratownicze znajdują już tylko zwłoki.
Przez
życie niecałych siedmiu tysięcy Lampedusańczyków przewinęło się około ośmiuset
tysięcy uchodźców, którzy z Afryki uciekają do lepszego świata, do Europy.
Rosi obserwuje codzienność
maleńkiej wysepki, które jeszcze kilka lat temu słynęła tylko ze swojej
niezwykłej urody. Życie płynie tam podwójnym nurtem. Nie wszyscy mają na co dzień kontakt z dramatem
uchodźców.
Na pierwszej linii jest słynny
już dr Pietro Bartolo. Przebadał już tysiące uchodźców, odbierał porody,
stwierdzał zgony. – To właśnie doktor
Bartolo zachęcił mnie, żeby zrobić ten film. A kiedy pytałem go, dlaczego
ludzie z Lampedusy są tak wyjątkowi, odpowiadał: bo jesteśmy rybakami. A rybacy
zawsze akceptują wszystko, co z przychodzi z morza. To lekcja, którą powinniśmy
wziąć sobie do serca – powiedział Gianfranco Rosi na festiwalu w Berlinie.
„Fuocoammare” przemawia
silniej, niż mogą to wyrazić słowa. Film Rosiego jest jednocześnie poetycki i
sugestywny. Nie ma w nim dydaktyzmu, ale jest lekcja głębokiego humanitaryzmu i
współczucia. Ten film po prostu trzeba
obejrzeć.
Doskonałym dopełnieniem filmu jest książka Jarosława Mikołajewskiego „Wielki przypływ”, poetycki reportaż z Lampedusy. Dziennikarz i poeta opowiada o wyspie i jej mieszkańcach – wspomnianym już dr Bartolo, księdzu, miejscowym artyście, opiekunce żółwi, profesorze, który kopiuje obrazy Caravaggia. Opisuje skalistą wysepkę ze słynnymi plażami, na której cieniem kładzie się dramat imigrantów. (B)